Strona:Janusz Korczak - Pedagogika żartobliwa.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

program ułożył, czy jego nie kontrolują, nie odpowiada przed władzą za postępy klasy?
Nie tłumaczy, źle uczy? — Pardon: a czy to mają do twojej wyłącznie szkoły napędzić z całej Polski samych Koperników, wyłącznie doborowych Skargów mówców i poetów Słowacczaków? Dla ciebie wybrać z całego kraju co najprzedniejsze jajka Kolumba? — I tylko dla ciebie, twojej klasy przesiać przez sitko ojczystych rówieśników, same wybrać szkolne marcepany, żeby tobie jednemu dogodzić?
A inne szkoły co, a inne pensjonaty we dworach ziemiańskich? — Wszędzie co dzień kotlety spalone i mleko przydymione, a tu ani razu, — bo ty, jego dostojność raczysz tu gościć? — Pardon: jeśli wyskrobiesz z placka rodzynek, inny będzie miał mniej. — Z czubem dwa miliardy ludzi na świecie; w Polsce pięć milionów umysłów żądnych szkolnej wiedzy. Każdy ma prawo do jednego dobrego nauczyciela i swojej porcyjki lodów malinowych. — Tedy nie łaska jeden dobry kolega i tacy sobie, gorsi? — Ile stać, czym chata bogata. — Nie żądaj za wiele, nie rozkazuj, nie pchaj się, bo nie tylko ty, ważna osoba, — łaskę robi, że żyje.
Nudzi mu się na lekcji, więc innym kulfon przeszkadza. — Takie nadęte i rozkraczone „ja“, — napuszone, wypuczone, pyszne, — pęcherz, smród.
Przy siatkówce naskakuje, sam spartoli, ale drugiemu piłki nie poda; oskarża, że przez innych przegrali. — Bo on, proszę was — heliotrop, arcymistrz, migdał niebieski, indor olimpijski i światowy, — do-