Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie.
Rozumie Maciuś, że gdyby można, sam Bum-Drum chciałby, żeby się skończyło. (Jednak ceremonje białych królów nie są tak ciężkie).
Nareszcie.
Z poparzonych rąk Maciusia odebrał klocek rozpalony — kapłan ludożerców.
— Co to wszystko znaczy? — pyta się Maciuś Klu-Klu, która ze smutkiem patrzy na poparzone ręce Maciusia, gdy Bum-Drum oddalił się, aby wziąć udział w jakimś okropnym tańcu wojennym.
— Zrobiłam głupstwo, Maciusiu, ale się nie gniewaj. Bałam się, że ci królowie biali zrobią coś złego, jeżeli szybko nie przybędę na pomoc. Niebezpieczeństwo już minęło, ale mogło być źle. A czy bardzo bolą cię ręce?
Taniec wojenny trwał trzy godziny, a tymczasem Bum-Drum, Klu-Klu i Maciuś wynosili z piwnic hotelowych wódki, wina i likiery.
— Jak się skończą tańce — mówi Bum-Drum, ja będę pilnował porządku, a wy rozdawajcie po pół kubka trunku. A w każdy kubek niech Maciuś wrzuca jedno ziarenko, a ty Klu-Klu, trzy ziarenka.
I dał każdemu woreczek tak jakby grochu. Jeszcze Bum-Drum przeciął Maciusiowi pęcherze na rękach i posmarował płynem, bo inaczej nie mógłby ani dzbanka trzymać ani tych groszków wrzucać.
Ręce Maciusiowi już omdlewają, a Bum-Drum pilnuje porządku. Jednych posyła do Klu-Klu, drugich do Maciusia. Ale więcej posyła do Klu-Klu.