Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie wolno się oglądać. Domyśla się, że idą na rękach. Maciuś sam nie wie, czy więcej mu wstyd było, kiedy nieśli go w worku, jako wypchanego psa, czy teraz, kiedy biali królowie widzą, jakich ma przyjaciół. Wolałby Maciuś leżeć związany, niż iść na czele tego warjackiego pochodu. Ale czuł, że nie żarty, że jedna drobna nieostrożność może cały świat pozbawić białych królów.
Jeszcze cztery kupki ma obejść, jeszcze trzy. Niczem były spacery więzienne w porównaniu z tym. Królowie rozumieją, że źle, bo leżą, jak trusie. I całe szczęście, że Maciuś nauczył się liczyć kroki i różnie chodzić. Bo Bum-Drum raz po raz daje inne polecenie:
— Maciusiu, teraz stawiaj duże kroki — teraz małe — teraz się przechyl na prawo — teraz podnieś drzewo w górę — teraz chodź na piętach. Maciusiu, tylko nie rzuć tego bożka na ziemię, jak cię zacznie parzyć.
Kloc drzewa naprawdę robił się coraz cieplejszy.
Ostatnia kupka: na samej górze leży związana Kampanella. Maciuś przymyka oczy.
— Teraz wyjdź przed dom, — mówi zdyszany Bum-Drum, bo i jemu ciężki był ten pochód, bo nie był już taki młody.
Schodzi Maciuś na dół, a drzewo nie na żarty zaczyna piec ręce. Jakby niósł szklankę gorącej herbaty. Wreszcie już nie może.
— Bum-Drumie, gorące!
— Maciusiu, bądź cierpliwy. Zaraz się skończy.
— Czy można trochę prędzej?