Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kampanella podpisała się ostatnia — i bez pożegnania pierwsza wyjechała.
„Żeby nie wiem co, muszę uratować to biedne dziecko“, — postanowiła królowa.
A Maciuś nie na żarty gotował się do ucieczki.
Mur więziennego ogrodu był stary i obrośnięty dzikiem winem. Maciuś zaczął wynosić klatkę z kanarkiem i bawił się przy murze w Robinsona. Pajacyk był Piętaszkiem, kanarek był papugą, i Maciuś na korze drzewa robił co dzień jeden znaczek, tak jak Robinzon.
Widzą żołnierze, że mały więzień zupełnie się uspokoił i bawi się dziecinnie, więc mniej go teraz pilnują. Dawniej na podwórku musieli chodzić za nim krok w krok, bo okno kancelarji wychodziło na podwórze, i naczelnik więzienia patrzał na żołnierzy; a teraz w ogrodzie mogli robić, co chcieli. A przecież przyjemniej gawędzić, niż chodzić z karabinem i nic nie mówić.
A Maciuś zauważył, że jedna cegła muru się rusza. Zaczyna majstrować — w prawo, w lewo, stare wapno się kruszy, ale nic nie widać, bo dzikie wino zasłania. Nie wyjął Maciuś cegły, tylko zaczął drugą cegłę dłubać. Bolą go palce, ścierają się paznogcie, ale na nic nie zważa, aby prędzej skończyć. Tak przed obiadem już cztery cegły były gotowe, a po obiedzie dwie.
— Jeśli tak dalej pójdzie, za trzy dni będę wolny.
Wyjąć cegły może, ale gdzie je położy? Chodzi po ogrodzie i szuka łopaty.