Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pył węglowy. On, który oddychał powietrzem morza i lasów, musi pracować w dusznych podziemiach i spać w norze kamiennej na mokrych cegłach. On, który niegorzej od Klu-Klu umie chodzić po drzewach, wlecze się krok za krokiem, ciągnąc ciężkie kajdany. A zamiast szelestu liści słyszy świst bata, zamiast śpiewu kanarka słyszy najgorsze przekleństwa. Tam jadł słodkie banany, soczyste owoce, a tu chleb ze stęchłą wodą.
Zbrodniarze zdziwili się bardzo, kiedy go zobaczyli. Aż jeden nie wytrzymał:
— Ilu ludzi zabiłeś, że cię tu wsadzili? — zapytał.
I już chciał Maciuś odpowiedzieć, gdy drugi krzyknął:
— Nie odpowiadaj, mały chłopczyku, bo za każde słowo rózgę dostaniesz.
— Ty się nie wtrącaj. Nie zdechnie od paru rózeg.
Kłócą się i już do bicia się porwali. A dozorca zapisuje na tabliczce, ile słów powiedzieli. A że trudno obliczyć, więc dodał każdemu trochę. I zapisał Maciusia, choć on nic nie mówił.
Nosi Maciuś swój kosz, ale dziwi się, że lekki. A koledzy mu zamiast węgla kładą kawałki lekkiego torfu — i tylko na wierzchu sypią trochę miału.
A tam znów inni odbierają kosz i też niby, że ciężki niosą i wysypują. A wieczorem jeden z więźniów pcha mu coś czarnego w rękę i mówi szeptem:
— Tylko schowaj dobrze.