Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Roboty podziemne były takie, że niby to jest kopalnia węgla. Taki długi podziemny korytarz, i trzeba koszami węgiel wynosić. Ale co wynieśli jednem wejściem korytarza, to druga partja musiała zaraz wnosić drugą stroną. Więc więźniowie widzą, że i tak wszystko na nic, i jeszcze nieprzyjemniej pracować. A dozorcy batami poganiają. I nic dziwnego: są tu więźniowie, którzy już po trzy razy siedzieli w zwyczajnych więzieniach, i nie chcą się wcale poprawić: co ich wypuszczą, ci znów to samo. Jeżeli ktoś nieporządny ale chce się poprawić, można poczekać; ale jak się nie chce poprawić, to trudno: sam sobie winien.
Ano, poznał Maciuś najgorszych ludzi, jacy są na świecie. Nic wprawdzie nie wiedział Maciuś, za co tu siedzą, bo rozmawiać nie wolno, ale dość było spojrzeć na ich straszne twarze, żeby się domyśleć. Każdy inny na miejscu Maciusia umarłby ze strachu, ale Maciuś widział tylu ludożerców, że bez obawy schodzi z nimi w podziemia.
Dozorcom płacą tu dwa razy większą pensję, niż w innych więzieniach: trudno radzić sobie z awanturnikami, strasznie trzeba pilnować i nieprzyjemnie żyć z nimi razem. A i tak niebardzo chciał iść tam kto za dozorcę, więc może połowa dozorców byli tacy, którzy z więźniów niby się poprawili. I ci najsurowsi. Znają wszystkie sztuki najgorsze więźniów, i nie można nic przed nimi ukryć.
I tu znalazł się nagle Maciuś, z kraju zielonych palm i najpiękniejszych ptaków. Tu, gdzie niema ani jednego listka, tylko wszędzie czarny