Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to jest? — zapytał się Maciuś.
— Cukier — powiedział tajemniczo więzień.
Była to kostka cukru, ale taka brudna, że zupełnie czarna. Maciuś wiedział, że jeść nie będzie, ale schowa, jako pamiątkę.
Kiedy wieczorem stał przed kancelarją, bo go wywołano na rózgi, — znów jeden więzień wsunął mu coś w rękę: był to zasuszony kwiatek koniczyny. Długo przyglądał się Maciuś, zanim się domyślił, co to za kwiatek. Więźniowie litowali się nad nim i dawali, co kto miał najdroższego. A z kancelarji rozlegały się krzyki tych, których bito.
Wreszcie przyszła kolej na Maciusia.
— Chodź, psi synu — krzyknął i pochwyciwszy za kołnierz, podniósł go w górę jedną ręką, a w drugiej trzymał rzemienny bat.
Zatrzasnął drzwi i mówi:
— Jak ci powiem: „krzycz“, to krzyknij: „Oj boli“. Rozumiesz? Nie będę cię bił. Tylko pamiętaj, żebyś mnie nie zdradził. Rozbieraj bluzę, prędko. No krzyknij!
— Oj, boli — krzyknął Maciuś.
A dozorca uderzył batem w ławkę.
— Jak się nazywasz, biedny chłopczyno?
I buch rzemieniem w ławkę.
— Oj, boli — krzyczy Maciuś. — Nazywam się Maciuś. Oj boli, boli.
A dozorca, co uderzy w ławkę, maluje na plecach Maciusia czerwoną farbą taką wielką pręgę, jakby od bicia.