Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rozerwę się, czy co, u kata — złości się telegrafista, — bo znów telefon od policmajstra.
— Co robi ten chłopak?
— Śpi.
— Gdzie śpi?
— Na ławce.
— Czy oddycha?
— Oddycha.
Znów dzwonek:
— Mówi gubernator.
Powściekali się czy co? Śniadania nie jadłem jeszcze. Albo przez cały dzień ani jednej depeszy, albo — świat się wali. Jakby człowiek miał cztery ręce.
— Ej ty chłopak, król Maciuś, czy jak cię tam. Czy oddychasz? Pamiętaj, żebyś oddychał. Policmajster kazał.
A sam znów do aparatu. A tu pod oknami stają żołnierze z karabinami, jak do strzału. Wpada przestraszona żona telegrafisty:
— Uciekaj, strzelać będą.
Dziecko płacze.
A Maciuś śpi — ani drgnie.
I śpiącego porównywa gubernator z fotografją Maciusia.
— Chyba ten sam. Co prawda, fotografja z przed roku. Ale chłopcy w tym wieku rosną. Cóżby miał zresztą kłamać? Daj pan depeszę, że Maciuś.
I znów po drutach biegnie w daleki świat wiadomość:
„Zdaje się, że istotnie Maciuś. Dobudzić go