Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś na wyspie bezludnej.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Teraz moja opowieść będzie zupełnie inna. Bo z chwilą, kiedy Maciuś wylądował na bezludną wyspę, odrazu wszystko było inaczej. Przedtem było tak, teraz jest tak. Jakby zupełnie inny Maciuś, jakby mu się teraz śniło, albo jakby przedtem mu się wszystko śniło, a teraz się dopiero obudził. Dziwi się Maciuś. Dziwi się, że tak odrazu wszystko się zmieniło.
Nic go nie obchodzą królowie, ani tron, ani murzyni, ani dzieci — nic a nic go nie obchodzi. Niech sobie robią, co chcą. Ten dawny Maciuś, który prowadził wojny, wygrywał i przegrywał bitwy, więziony, w niewoli; Maciuś, który ucieka z więzienia, tuła się, znów ucieka — to jakby ktoś, o kim Maciuś słyszał, może go nawet znał. Ale bardzo dawno.
Siedzi Maciuś nad morzem, rzuca w wodę kamyki. Taki ładny kolor ma woda. Tak jest cicho i ładnie i dobrze. Nikogo się Maciuś nie boi, przed nikim się nie ukrywa, z nikim nie mówi, nie myśli, co będzie jutro.
— A może naprawdę wszystko się tylko śniło.
Nie, to było, ale bardzo dawno.