Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapominać, że nie jesteś sam. Tu są trzy armje i trzej królowie.
Młody król zagryzł wargi:
— To prawda, że jest nas trzech. Ale niejednakowe są nasze prawa. Ja pierwszy ogłosiłem wojnę, ja brałem główny udział w bitwie.
— I wojska waszej królewskiej mości pierwsze zaczęły z pola bitwy uciekać.
— Ale je wstrzymałem.
— Bo wasza królewska mość wiedział, że w razie niebezpieczeństwa my zdążymy na pomoc.
Młody król nic nie odpowiedział. To prawda. Zwycięstwo wiele go kosztowało: połowa wojska była zabita lub ranna i niezdatna do boju. W tych warunkach trzeba było bardzo być ostrożnym, żeby dwaj sprzymierzeńcy rychło nie zmienili się w wrogów.
— Więc co chcecie robić? — zapytał niechętnie.
— Nie mamy potrzeby się spieszyć. Niema obawy, aby Maciuś siedząc w domku dzikich zwierząt, zrobił nam coś złego. Otoczymy ogród zoologiczny strażą, może głód zmusi Maciusia do poddania. A tymczasem spokojnie się naradzimy, co z nim zrobić, gdy go żywcem weźmiemy do niewoli.
— Ja myślę, że go bez ceremonji rozstrzelać.
— A ja myślę — odparł hardo smutny król — że historja nie przebaczyłaby nam tej wieczystej hańby, gdyby jeden włos spadł z głowy tego biednego dzielnego dziecka.
— Historja jest sprawiedliwa — krzyknął wściekły młody król — i jeśli ktoś jest winien tylu zabitych, tyle przelanej krwi, ten nie jest dzieckiem, a — zbrodniarzem.