Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dość mamy rządów niesfornego dzieciaka, dość tyranji tego szalonego chłopca. Jeżeli i tym razem zwycięży, będzie gorzej jeszcze, niż gdy zostanie pobity. Czy można przewidzieć, co mu do głowy strzeli? Jemu i jego Felkowi?
Byli tacy, którzy bronili Maciusia.
— Bądź co bądź, zrobił i wiele dobrego. Błędy jego płynęły z braku doświadczenia. Ale że głowę ma otwartą, więc skorzysta z nauk, które mu życie daje.
I kto wie, możeby stronnicy Maciusia zwyciężyli, ale w tej chwili właśnie jedna bomba tak blisko upadła, że wyleciały naraz wszystkie szyby sali posiedzeń.
— Wywiesić białe chorągwie — krzyknął ktoś przestraszony.
Nikt nie miał odwagi nie zgodzić się na podłą zdradę. A co było potem, wiadomo.
Zawieszono hańbiące sztandary poddania — i spisano akt, że miasto wyrzeka się Maciusia i nie chce odpowiadać za jego szaleństwa.
— Dość tej komedji — krzyknął młody król. Całe państwo Maciusia zdobyliśmy, a ten kurnik nie chce się poddać. Panie generale artylerji, postaw pan armatę — i strzelić dwa razy po obu stronach budy, a jeśli nie wylizie uparty Maciuś, trzema strzałami rozwalić legowisko tego złośliwego wilczka.
— Rozkaz — powiedział generał artylerji.
Ale w tej chwili rozległ się donośny głos smutnego króla:
— Hola, wasza królewska mości: Proszę nie