Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/317

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I smutny król położył na biurku paczkę przywiezionych gazet.
Maciuś rozwijał powoli gazety. Czytał tylko wypisane dużemi literami nagłówki gazet; nie potrzeba było czytać, żeby wiedzieć, o czem tam piszą. Maciusiowi pociemniało w oczach:
„Król Maciuś zwarjował“.
„Król żeni się z afrykańską małpą“.
„Panowanie czarnych djabłów“.
„Minister–złodziej“. „Ucieczka szpiega z więzienia“.
„Gazeciarz–Felek baronem“.
„Wysadzenie w powietrze dwóch fortec“.
„Nie mamy ani armat ani prochu“.
„W przededniu wojny“.
„Ministrowie wywożą klejnoty“.
„Precz z królem–tyranem“.
— Tu właśnie — krzyknął Maciuś, są same kłamstwa. Co za panowanie czarnych djabłów? Że dzieci murzyńskie przyjechały się do nas uczyć? One są pożyteczne. Jak wilki uciekły z klatki, one z narażeniem życia zagoniły je do klatki, a Klu–Klu ma całą rękę poszarpaną. Jak nie miał kto czyścić kominów, bo białe dzieci nie chciały, i zaczęły się pożary, to czarne dzieci są kominiarzami. Mamy armaty i mamy proch. Ja wiem, że Felek był gazeciarzem, ale złodziejem nie był, a ja nie jestem tyranem.
— Maciusiu, nie gniewaj się, bo to nic nie pomoże. Mówię ci, że jest źle. Chcesz, pójdziemy na miasto, sam się przekonasz.
Przebrał się Maciuś za zwyczajnego chłopca, smutny król też był zwyczajnie ubrany. I wyszli.