Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzeniem, stał milcząc koło aeroplanu, dostrzegł nagle koło skrzydła aparatu coś świecącego w piasku.
— A co się tam świeci? zobaczcie no moi panowie.
Jakież było ździwienie wszystkich, gdy tym przedmiotem błyszczącym okazało się właśnie zagubione kółko.
— Co za djabelski jakiś kraj — krzyknął pilot. — Same dziwne rzeczy się tu dzieją! Jak żyję, nie zasypiałem przy pracy, a wczoraj pierwszy raz w życiu zasnąłem. Różne rzeczy mi się psuły i łamały w moich aeroplanach, ale nigdy jeszcze nie odkręciło się to kółko właśnie, które najmocniej jest zawsze przyśrubowane. I skąd ono się tu akurat wzięło?
— No spieszmy się — powiedział Maciuś — bo i tak już straciliśmy godzinę.
Niemniej ździwiony był oficer, a najwięcej żołnierz, który teraz już w zwykłem ubraniu stał niedaleko.
— To jest figiel tych czarnych djabłów–murzynów — pomyślał. I tak było.
Kiedy murzyni poszli do szynku, zaczęli rozmawiać o tej dziwnej maszynie, którą ładowali z pociągu.
— Zupełnie jak ptak. Podobno biały król ma na nim pofrunąć do ludożercy Bum–Druma.
— Czego ci biali nie wymyślą — kiwali ze zdumieniem głowami.
— A dla mnie — powiedział jeden stary murzyn — dziwniejszy od martwego ptaka jest ten żywy biały tragarz. Trzydzieści lat pracuję u białych, a nie pamiętam, żeby kiedy biały się ulito-