Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał, że czarny robotnik jest zmęczony i żeby przed ukończeniem pracy dawał pieniądze.
— I skąd on się tu wziął? — czy przyjechał razem z nimi?
— Ja wam daję słowo, że to jest jeden z tutejszych, przebrany za tragarza. Jak na białego, za dobrze mówi naszym językiem.
— A czy nie zauważyliście, że ten bez nóg mechanik zasnął, kiedy mu biały tragarz dał cygaro? To z pewnością było usypiające cygaro.
W tem coś jest — zgodzili się na jedno.
Po skończonej pracy biały tragarz poszedł sobie, a oni usiedli niedaleko palmy, pod którą zakopane było kółko. I nagle jeden młody murzyn zawołał:
— Ocho, tam jest świeżo poruszony piasek. Tam coś zakopano. Pamiętam doskonale, że przed robotą piasek pod palmą nie był ruszony.
Zaczęli kopać, znaleźli kółko i zaraz się domyślili wszystkiego.
— Co robić? Biali chcą zrobić Maciusiowi grandę, a murzyni kochają Maciusia. Mało to oni zarabiają teraz pieniędzy od czasu, jak zdejmują z wielblądów Bum Druma ciężkie klatki, skrzynie i worki, i ładują do wagonów — tego ogniem ziejącego smoka, którego biali nazywają koleją.
Co robić? Jeżeli pójdą do Maciusia i oddadzą kółko, oficer białego garnizonu może ich surowo ukarać. Rada w radę, postanowili w nocy zakraść się do obozu i kółko podrzucić.
Tak też zrobili. I dzięki pomocy poczciwych murzynów mógł Maciuś z trzygodzinnem wprawdzie opóźnieniem, puścić się w drogę.