Strona:Janusz Korczak - Król Maciuś Pierwszy.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No i co? — pyta się oficer żołnierza cichutko.
— Wszystko w porządku — odpowiedział żołnierz. Odkręcone kółko zakopałem pod palmą. Czy przynieść?
— Nie, nie potrzeba, niech sobie tam leży.
Jeszcze słońce nie wzeszło, kiedy Maciuś zaczął się szykować do drogi. Wziął zapas wody na cztery dni, tylko trochę jedzenia i dwa rewolwery. Benzynę naleli do motoru i wzięli oliwę, żeby oliwić motor. I nic więcej. Bo trzeba było, żeby aeroplan był lekki.
— No, możemy jechać.
Ale coto? Motor nie działa. Co to może być? Przecie sam go pakował, sam go zestawiał.
— Niema kółka! — krzyknął nagle. Kto mógł odkręcić kółko?
— Jakie kółko? — pyta się oficer.
— Tu, tu było kółko. Bez tego kółka nie można jechać.
— A nie wziął pan zapasowego kółka?
— Cóż to ja warjat, czy co? Wziąłem to, co się w drodze może złamać albo zepsuć, ale kółko ani zepsuć ani złamać się nie mogło.
— Może je zapomniano przykręcić?
— A już! Sam je przykręciłem jeszcze w fabryce. Widziałem je wczoraj, kiedy wyjmowano motor ze skrzyni. To musiał ktoś naumyślnie odkręcić.
— Jeżeli to było błyszczące kółko — mówi oficer, mogli murzyni zabrać, bo oni bardzo lubią błyszczące rzeczy.
Maciuś, który srodze zmartwiony niepowo-