Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chcę, Szmulku, żebyś mi z niego zrobił nowe palto.
— Ny, ny — niech pan przyjdzie za trzy dni.
A oczy paliły mu się, jak głownie, gdy patrzał na dziury, naddarcia i płowiznę mego nieszczęsnego przyodziewku.
Przychodzę po trzech dniach.
— Oj, stało mi się nieszczęście — mówi żyd (ale bardzo porządny człowiek) — ten Icek, ten łobuz, wziął pana palto do wytrzepania i zgubił.
— A to, czy nie moje palto? — pytam, spoglądając łakomie na wiszące na ścianie palto.
— Jakto: «moje»? Czy to palto jest podobne do pański odrapaniec? To przecież jest nowe całkiem.
— No, nie — rzekłem z rezygnacją — niepodobne, wcale niepodobne.
Blado-żółty Szmul zrobił się szmaragdowo-czerwony.
— No, to niech pan wie, że to jest właśnie pana palto. Tylko ja chciałem wiedzieć, czy pan pozna.
Pił każdą pochwałę, jak wino rodzynkowe.
— Widzi pan, tu, to ja dałem łatkę. A skąd ja wziąłem tę łatkę? Z kieszeni. No, a co ja zrobiłem z kieszenią? Ja wykroiłem kawałek z kołnierza. A co ja zrobiłem z kołnierzem? Ja znowu dałem łatkę z drugiej kieszeni. A co ja zro-