Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To ślicznie.
Po kilku minutach jazdy zatrzymaliśmy się przed ogromnym gmachem, weszliśmy po wysokich marmurowych schodach na piętro, nie pamiętam które, potem coś jeszcze było, czego nie pamiętam, potem usiadłem na fotelu miękkim i jak przez sen słyszałem, że Władek opowiadał:
— Oto jest, panie dyrektorze. Wyciągnąłem go z szynku, gdzie pił z koleżkami. Niech pan patrzy, panie dyrektorze, co to nieszczęścia z człowieka mogą zrobić. Jeszcze tydzień, dwa, takiego życia, toć to będzie już człowiek zgubiony bezpowrotnie. On ma żonę, dzieci!
Otworzyłem szeroko oczy.
— Ja nie jestem pijak — zawołałem, wstając nagle — ja mam żonę i dzieci.
I zacząłem okropnie płakać.
— Ależ, panie — uspakajał mnie dyrektor — toż pan Władysław przedstawił mi pana papiery i rekomendacje. Ale jak człowiek inteligentny, rozumny, może się tak zapomnieć?
— To kłamstwo! — próbowałem się bronić.
— Jakto, pan, mężczyzna, zamiast stanąć w obronie zagrożonej rodziny — pan zaczyna pić? Przecież to straszne, karygodne.
— Ja nigdy nie piłem.
— Ależ wiem, że ten nałóg straszny opanował pana niedawno, wskutek nieszczęść, które na