Strona:Janusz Korczak - Koszałki Opałki.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pana spadły. Ale to może przejść w stan chroniczny.
— Ja nie piję! — zawołałem z rozpaczą, pragnąc wyjaśnić dyrektorowi, że winien jest wszystkiemu Władek, ale język mi się plątał i słowa wypowiedzieć więcej nie mogłem.
— Patrz pan, jak pan wyglądasz, przecież pan ma dzieci!
— Dwoje! — dorzuciłem.
— Więc dobrze, przyjmuję pana; pojutrze może pański przyjaciel objąć posadę — zwrócił się do Władka — warunki wiadome. Ale gdyby się okazało, że nałóg tak się już zakorzenił, że ten pan zapanować nad nim nie może, to będę zmuszony, acz z przykrością, usunąć go po miesiącu.
Wyszliśmy. Siedliśmy do dorożki. Co potem było, nie pamiętam wcale...
Kiedym się obudził z bólem głowy, słońce było już wysoko. Nad łóżkiem stał Władek.
— No co, dobrze się czujesz?
— Tak sobie.
Żona dała mi herbatę z cytryną.
— Jutro o dziewiątej idziesz na posadę.
— Dokąd?
— Razem ze mną, w tym samym wydziale. 1200 rubli na początek i gratyfikacja.
Przypomniałem sobie wszystko.