Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale już mają iść.
Ona — Marychna chce tę kartkę podrzeć, ale nie dałem.
— No i poco ci to?
— Niech sobie będzie.
— Poco?
Powiedziałem cicho:
— Na pamiątkę.
— Ooo, co to za pamiątka. Ja ci z Wilna ładną kartę przyślę.
Ale zostawiła.
I pokazałem jej doniczkę. — Żeby chciała wziąć. Ale jak się tam będzie z doniczką wozić.
A Marychna każdy listek pogładziła palcem.
A jej mama mówi:
— No, idziemy.
I wstaje. I Marychna prędko stanęła przy swojej mamie.
Już nie rozmawialiśmy więcej. Ja przy doniczce zostałem. I długo jeszcze rozmawiały tak stojąc. A może nie długo, tylko chciałem już, żeby sobie poszły.
Boję się pożegnania.
I naprawdę:
— No, dzieciaki, żegnajcie się.
Ja się jeszcze bardziej odwróciłem.
— No co, nie pożegnacie się? Możeście się pokłócili już? Nie pocałujecie się na pożegnanie?
Marychna mówi:
— Ja się z chłopakami nie całuję.
— Oj ty, ty — powiada moja mama. — A nie zaśpiewasz nam na pożegnanie?