Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mogę zaśpiewać.
— Już jak innym razem przyjedziemy. Bo teraz gardło zagrzejesz.
Marychna pocałowała się z mamą i z Irenką, a mnie tylko rękę podała. I tak dumnie. Nawet się nie uśmiechnęła. W rękawiczce.
I wyszły. A mama:
— Jesteś mruk. Marychna — to przynajmniej zuch dziewczynka. A ty trzech zliczyć nie umiesz.
Wdzięczny jestem Irence.
Pocałowałem ją — tak przygarnąłem do siebie i pocałowałem w głowę.
— Bardzo grzeczna byłaś, Irenko, — powiedziałem.
I zaczynam lekcje odrabiać.
I tak mi dobrze — cicho. I tak się dobrze z tą pocztówką udało. — Ładna jest. — Bo naprzód chciałem kupić z kwiatami, potem widoczek: że las, a koło lasu domek i koń stoi. Jeszcze były dwie ładne, ale na jednej napis: «z powinszowaniem imienin». Ale z aniołem chyba najładniejsza. Bo i góry i przepaść i kwiaty i ten anioł stróżuje.
Brzydko się nazywa: anioł-stróż. — Powinno być inaczej: «obrońca» — czy ja wiem.
Jak będę miał pieniądze, dla siebie taką samą kupię. Bo Marychna pewnie nie przyśle — zapomni — jak już wróci do tego Wilna.
Przepisuję wiersz na jutro. A obok leży lalka Irenki. Od tej lalki wszystko się przecież zaczęło. I doniczka z temi czterema listkami. — Bo jak później będzie rosła w górę, wyżej nowe listki powyra-