Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że go głowa boli. Nie chciał, żeby się z niego prześmiewali. A w kolejce kupił obwarzanków. Ani jednego nie zjadłem, braciszkowi wszystkie oddałem. Nawet chciałem zjeść parę, żeby tata nie myślał, że gardzę. Ale nie mogę: tak mnie coś ściskało. Długo potem, pewnie z miesiąc nie pił, już mama myślała, że dobrze. Dopiero mamie powiedzieli, że jak ktoś się odzwyczaja, a chodzi osowiały, to znaczy, że jeszcze; dopiero jak przestanie myśleć i znów będzie wesoły, to już nie będzie. — Tylko słuchaj: nie mów nikomu w szkole. Tylko tobie mówię. Nie powiesz? Nawet jakbyśmy się pokłócili?
— Dlaczego się mamy kłócić?
— No, nie wiesz? Pójdzie nam o co i pokłócimy się.
I jeszcze troszkę mówiliśmy, jacy różni są na świecie ludzie: jeden pije, drugi robić nie chce, trzeci kradnie, ten to lubi, ten to. Lubi, albo nie lubi.
— Naprzykład są tacy, co nie lubią obcinać paznogci. Bo jak obciąć, to razi. I noszą długie pazury. Albo gryzą.
I że na palcach robią się zadry, że boli. I że na paznogciach robią się białe plamki: z czego to jest?
— Bo mówią, że to szczęście kwitnie. A inni mówią, że ktoś zazdrości. — Zawsze tak jest: jeden powie inaczej i drugi inaczej, i niewiadomo potem, komu wierzyć. — Okropnie dużo jest kłamstwa na świecie.
I tak rozmawiamy długo, aż się spóźniłem na obiad. Bo ja jego odprowadzałem, a on mnie, —