Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i szliśmy tam i zpowrotem. Przyjemnie było chodzić i rozmawiać, bo wszędzie śnieg i śnieg.
No, więc się spóźniłem.
A mama zaczyna krzyczeć, dlaczego się na obiad spóźniłem.
Że latam, że mama dosyć ma pitraszenia i zmywania, że buty drę, że nie jestem dziewczynką, bobym pomagał, że mama pójdzie do szkoły na skargę, że na łobuza wyrosnę, że Irena powinna być starsza, a ja młodszy, że mama umrze przezemnie.
Stoję i nic nie rozumiem.
Jak się spóźniłem, mogę jeść zimny obiad, albo wcale nie jeść, mogę sam zmyć miseczkę.
Postawiła mama jedzenie, a ja nie chcę. Mama jeszcze gorzej:
— Masz jeść... Jeszcze grymasy będzie robił, ceregiele stroił.
Już nie chcę drażnić więcej i jem. Ale mi każdy kęs w gardle stoi. I nie mogę przełknąć. Aż proszę Boga, żeby się to jedzenie skończyło.
Dopiero się wieczorem dowiedziałem, że mamie mole pocięły suknię. Mają być imieniny, a suknia pogryziona przez mole. — Więc i zato, co zrobią mole, mają dzieci odpowiadać.
Jeszcze więcej zabolała mnie niesprawiedliwość. Już lepiej nawet nie wiedzieć, dlaczego dorośli są źli, kiedy dają bury. Przeczuwasz, że im się coś przytrafiło, ale szukasz i w sobie winy. Aż znajdziesz.
Usiadłem w swoim kącie i lekcje odrabiam. Ale się boję, że który z chłopaków przyjdzie, i znów się zacznie: