Strona:Janusz Korczak - Kiedy znów będę mały.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ja tam będę mówił? Już mama dosyć płacze, krzyczy i przeklina. Obiecuje, a potem taksamo. Jak dziecko.
— A ty spróbuj po dobroci powiedzieć.
— Kiedy się wstydzę. Raz byliśmy na wsi u ojca kolegi. Tam pili. A ojciec powiedział, że nie chce. Bo znów wtedy zaklął się mamie, że wódki do ust nie weźmie. — Więc kiedy go zaczęli namawiać, żeby choć jeden kieliszek, — pociągnąłem ojca za rękaw, bo wiedziałem, że jak jeden, to zacznie już więcej. I ojciec wstał i mówi: «chodź, pójdziemy do rzeki». I tak sobie szliśmy. I skowronki śpiewają. I zboże jakby nam się kłaniało. I słońce. I ładnie, przyjemnie. — Ojciec trzyma mnie za rękę. Potem usiedliśmy nad rzeką, a tata znów trzyma za rękę. I raz mu ta ręka drygnęła, jakby się oparzył pokrzywą. I ja powiedziałem: «widzi tata, że lepiej nie pić». — A tata na mnie spojrzał, i strasznie się zawstydziłem i strasznie mi się żal zrobiło taty. Bo się na mnie spojrzał tak żałośnie. Wiesz, czasem pies spojrzy, kiedy o coś prosi, albo się boi, żeby nie uderzyć. Ja wiem, że co innego człowiek, a co innego pies. A mi tak przyszło do głowy. Jużbym za nic w świecie drugi raz tego ojcu nie powiedział. Bo patrz: ojciec jakby się domyślił, bo tylko patrzy na wodę, patrzy, patrzy — i mówi: «psie życie, synku». I westchnął. A ja chcę pocałować w rękę, niby żeby przeprosić. A ojciec mocno trzyma rękę i nie daje. Nie wiem, czy miał do mnie żal, a może pomyślał, że nie godzien, żeby go całować. — Już ojciec nie wrócił do tych tam, tylko powiedział, żeby mu laskę przynieść,