Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Potem siedzi Kajtuś w ławce i myśli, coby się stało, gdyby nie powiedział odrazu, że dosyć. — Jakby to się skończyło.
Wygląda tak, że trudniejsze są czary, które długo trwają.
Dlaczego jedno uda się odrazu, a drugie wcale?
Może i prawdziwi czarodzieje chcą czasem, a nie mogą? — Może czasem inaczej wychodzi, niż chcieli? — W bajkach mówi się o czarach, które się udały.
Kajtuś jest jakby uczniem dopiero. Bada, uczy się, probóje.

Było tak.
Była klasówka z rachunków.
Pan podyktował zadanie.
— Za trudne, — wołają chłopcy. — Nie wiemy. Nie możemy.
A Kajtuś:
— Niech się atrament zamieni w wodę.
I zaraz.
— Proszę pana. Atrament nie pisze. To woda.
Zawołał pan woźnego.
— Wczoraj nalałem, — mówi woźny. — Taki sam atrament, jak w całej szkole. Musieli chłopcy coś wsypać.
Dyżurny nie wie, nie widział, — Był atrament. Nikt kałamarzy nie ruszał. Jakżeby nie zauważył?
Pan polizał raz i drugi, wypluł, wzruszył ramionami. — Udaje, że rozumie.