Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Poczekajcie. Powiem panu kierownikowi. Cała klasa będzie odpowiadała. — Dosyć tej łobuzerki. — Nie uda wam się. — Ołówkami pisać.
Ale nie mają ołówków. I klasówki nie było.

Jeszcze więcej zamieszania wywołał dziewiąty czar Kajtusia.
Były roboty.
Owszem, roboty mogą być przyjemne, jeżeli nauczyciel się stara, a chłopcy się słuchają. Bo jak nie, to roboty jeszcze się więcej przykrzą, niż zwyczajna lekcja.
Widzi Kajtuś, że do końca godziny daleko.
Już tydzień cały żaden czar się nie udał. Więc myśli: spróbuję.
— Chcę. Rozkazuję. Niech już będzie dzwonek.
Jest.
Ale inny, niż zwykle. Rozległ się, jakby z góry, jakby fruwał w powietrzu i dzwonił.
Wysypali się chłopcy z klas, ciekawi, dlaczego tak prędko, — uradowani są niespodzianką.
Pan kierownik zły wyszedł z kancelarji.
— Co tu się dzieje? — Dlaczego? — Kto?
— Ja nie dzwoniłem, — mówi woźny.
— Więc kto?
— Nie wiem.
Stoi stary, i łzy ma w oczach.
— Panie kierowniku, niech mi pan wierzy albo nie. — Nie jestem pijany. Nie pierwszy rok w szkole pracuję. — Znam figle chłopców. — I mówię: tu w szkole duchy jakieś gospodarują.