Strona:Janusz Korczak - Kajtuś czarodziej.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tu nikt nie budzi Kajtusia, ale i tak nie śpi.
— Więc zna już swego wroga. Znów chciał go spoić i może utopić, albo nowe wywołać brewerje. — Nie, nie będę warjował. Nie na to zostałem czerodziejem. To pierwszy lepszy błazen szkolny potrafi i nawet bez wina ze srebrnego kubka. Pewnie będzie się mścił. Nie szkodzi. — Przekonałem się teraz, że jestem silniejszy od niego. — Co będzie jutro, gdy zobaczą, że niema dziada? — Czy przyznać się, że go widział ostatni i że z nim rozmawiał?
Ale stary w ciemnych szkłach przyszedł na śniadanie. Jakby nigdy nic, jakby nie on wcale.
— Dlaczego chcesz mnie zgubić? — groźnie zagadnął go Kajtuś.
— Zdawało ci się, kochanie. Nic nie wiem, nie pamiętam.
Uśmiecha się, ale nie oszuka Kajtusia.
— Pilnuj się. Nie wchodź mi w drogę, bo pożałujesz, — szepce Kajtuś.

Ostatniego na okręcie wieczora radjo obwieściło, że najnowszy przebój, arcydzieło tajemniczej gwiazdy, „Dziecko garnizonu“ — jest już w Europie i wyświetlony będzie we wszystkich kinach miast.
„Jeśli został porwany, odnajdziemy go, — głosił komunikat, — by wziął udział w nowym obrazie. — Jeśli pochłonęło go morze, „Dziecko garnizonu“ będzie jedynym, ale tem cenniejszym pomnikiem jego gry“.