Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I opowiedział pan o kłótliwym Geszlu z Michałówki, o ludziach ładnych i głupich, jak stołowe nogi, o brzydkich i mądrych i wielkich.
— A skąd pan poznał, że jestem pracowita? — bada Zosia, której dziwno, że jednak tyle razy prawdę pan powiedział.
— Ręce masz spracowane, skórę na dłoni twardą. Że ktoś pracuje, można łatwo poznać; ale chyba nic więcej.
Zosia ogląda ręce:
— Tak, są spracowane, to prawda.
Kiedy mama była cztery miesiące chora, Zosia wszystko sama robiła: sprzątała, gotowała, prała bieliznę. Roboty dużo, bo ma troje malców rodzeństwa.
Szkoda, że nie było akurat Paluszka, który nie chciał dać równouprawnienia kobietom. Niech by posłuchał, jak Zosia gospodarowała, dzieci myła, łóżka słała, obiad przyrządzała i sama ojcu nosiła — jak małego Edka wyleczyła z wysypki.
Edkowi zrobił się liszaj na twarzy. Zosia smarowała liszaj śmietanką, bo tak jej poradziły kobiety, ale śmietanka nie pomogła, i liszaj zrobił się jeszcze większy. W sklepiku znów powiedziano, żeby palić papier, a jak się na papierze zrobi takie żółte, tem właśnie trzeba smarować; ale i żółte z papieru także nie pomogło. Poszła Zosia z Edkiem do szpitala, a doktór nie chciał z nią mówić, kazał, żeby przyszedł ktoś starszy. Wtedy Zosia się rozpłakała, bo mama chora, a tatuś w zajęciu, i doktór powiedział co ma robić z liszajem, i tak Edka wykurowała.
Chłopcy w ciszy, z uwagą wysłuchali opowiadania Zochy, a mała Helenka głęboko westchnęła:
— Chłopcy tam dużą wią — powiedziała.