Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pisania listów na werendzie, rozwalił ktoś oba szałasy. — Nawet podczas wojny, jak wiadomo, oszczędzane są szpitale i przytułki, — a tu nagle podczas pokoju, w biały dzień, — ach, jakie to bolesne.
Bartyzek nie upadł na duchu. Tylko małą duszę nieszczęście przygnębia i osłabia, a silne hartuje i zagrzewa do pracy i walki. — Bartyzek, Pogłud i Dąbrowski zakasali rękawy, i wnet stanął nowy szałas, jeszcze piękniejszy i większy.
Następny dzień zato był dniem wypoczynku i cichego zadowolenia.
Należało przypuszczać, że już teraz zawsze tak będzie, — niestety, jeszcze jedną ciężką próbę przeżyć im było sądzone.
Oto Kopka-sierota, chcąc się odwdzięczyć za przytułek i opiekę, umyślił zrobić im niespodziankę, w tajemnicy narwał świeżych gałęzi, przykrył od góry suchemi i ciągnie z lasu swą kontrabandę. Ale na granicy celnej koło polanki, odbywa się, jak wiadomo, rewizya.
Zaaresztowano Kopkę.
— Dla kogo wiozłeś gałęzie?
— Dla Bartyzka, Pogłuda i Dąbrowskiego.
Żelazny paragraf trzeci statutu głosi:
„Szałasy wolno budować tylko ze suchych gałęzi, znalezionych w lesie; każdy szałas, gdzieby się okazały świeże gałęzie, zostanie zniszczony“.
Wyraźnie powiedziano: „szałas gdzieby się okazały świeże gałęzie“, a Kopka wiózł je dopiero, w drodze został aresztowany, w tajemnicy przed odpowiedzialnym właścicielem je zrywał; i przecież Kopka nie jest zupełnie mądry, bo dziesięć dni na głowę chorował, kiedy go kijem uderzono. — Gdy doszło do sprawy, adwokat wdzięczne miał zadanie,