Strona:Janusz Korczak - Józki, Jaśki i Franki.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I tu jak w Michałówce, ten i ów zwraca się do pana z prośbą o napisanie listu.
— Nie chodź do pana, pan tak zmęczy, jak ma list napisać.
Ale Tomek woli — bo będzie ładniej.
— Napisać, że cię kucharka pomywakiem z kuchni wygoniła?
— Nie, tylko, że grzyby w kuchni suszę.
— A że ci dyżurny kazał śmieci w zupę nawkładać?
— Eee, takie głupstwa.
— A że rwałeś ostrą trawę i palec skaleczyłeś?
— Ooo, biedne dzidzi, w paluszek mu się kukusiu zrobiło.
— Odejdź że! — Tomek jest już zły, że poszedł do pana.
— A bratu się w liście pokłonić?
— Eee, kłaniać mu się tam znowu.
— A może ucałować?
— Jeszcze czego?
Ten pan zupełnie listów pisać nie umie. Najlepiej iść do pana, żeby poliniował, a potem poprosić chłopaka...
Stefan Frankowski pisze, a Kazik Frankowski chodzi mu pióro maczać — i ani się biedak nie domyśla, że brat kreśli na niego fatalny akt oskarżenia:
„Kochani Rodzice, jesteśmy zdrowi, ja ważę 59 funtów, a Kazik 52, i Kazik źle się sprawuje. Jemy 5 razy dziennie, i Kazik lata za chłopakami i woła: „ośla głowo“ i wszystkich zaczepia, i Piechowicz chce go oddać do sądu. Czy Jadzia jest zdrowa i niech mama napisze, żeby był grzeczny. Do widzenia“.
A ukończywszy list, Stefan powiada: