nej posiadłości. A że miejsca było wiele, więc nikt nie burzył tego, co poprzednik postawił, a każdy tylko budował, dostawiał, przylepiał.
Przed kilkunastu laty kilka stajen nie było wynajętych, i przerobiono je na mieszkania. I tak zostało, i są one między wozowniami.
Mieszka tam między innemi kościarz z rodziną. Siedząc raz wieczorem w ustępie, widziałem, jak jeden z synów kościarza czytał książkę a rodzice słuchali.
I długo stałem na siedzeniu (siedzieć nie można, bo brudno) i patrzyłem na chłopca, czytającego rodzicom książkę. — Szyby ich mieszkania nie były zamarznięte; szyby w dzień tylko pokryte są lodem, wieczorem, gdy wszyscy są w izbie i lampa się pali, szyby potnieją i schną. Śmieszne: stoję wpatrzony w mdły kwadrat okna, gdzie syn czyta nieczytelnym rodzicom jakąś drukowaną bibułę.
Raz Wikta długo w noc przepisywała swem niezgrabnem pismem operetkowe kuplety z książeczki, pożyczonej od koleżanki w magazynie...
Dlaczego dopiero w głębi podwórza stoi czteropiętrowa murowana oficyna? — Bo mówiono kiedyś, że tędy ma być przeprowadzona ulica. Projekt ulicy poszedł w zapomnienie, dom został.
Oficyna poprzeczna nie zajmuje całej szerokości podwórza. Po prawej stronie idzie dalszy ciąg stajen i mieszkań. Prawie pośrodku
Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/209
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.