Strona:Janusz Korczak - Dziecko salonu.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ęty — ty — y.
— Ęty, — ty, — yyy!..,
— Nie krzyczcie że, do choroby!...
— Kelner! Trzy butelki „naszego“.
— Słucham jaśnie pana.
— Patrzcie państwo: jaśnie pana. To bydlę naprawdę myśli, że ja się ożenię „myt a Salcze Apfelgold.“
— Bo się ożenisz.
— Lolka, jak twoją cnotę kocham; Lolka, jak cię w sześciu wschodzących pokoleniach poważam... Lolka, ty mnie całego nie znasz, ty mnie tylko kawałek znasz... Lolka, wierz mi, że ja mam zasady.
— Asady, — sady, — ady!
— Widzisz, Lolka, pieszczoto Nabuchodonozora, tęsknoto hippopotama, wizjo paleontologa, — jabym mógł ożenić się z Salczą Apfengold, a potem siedzieć z tobą w gabinecie; ale ja wolę naprzód siedzieć z tobą w gabinecie, a potem dopiero... nie ożenić się z żydówą.
— Iduwą, — duwą, — uwą, — wą, — ą.
— Duwą, — uwą, — wą, — ąąąą.
— Nie ryczcie, do choroby.
— Popiołki, cicho.
— Cicho!... Lolka chce, żebyście byli cicho!... Bo widzisz, Lolka, te wszystkie zebrane tu małpy wydałyby się z pocałowaniem za Salusze „mit dwieszcze tyszęców z dużem dokład-