Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Dzieci ulicy.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pochwycił szybkim ruchem pustą flaszeczkę opuścił głowę, i łzy mu do flaszeczki spływały, a on ją podsuwał naprzemian do prawego i lewego oka i zbierał łzy, i żadnej z nich nie uronił na podłogę.
— Szesnaście łez — rzekł po chwili i roześmiał się.
Antek patrzał ździwiony i boleśnie dotknięty.
— Warjat! — pomyślał sobie.
Starzec spojrzał na niego, myśl jego odgadł.
— Nie, nie warjat — rzekł poważnie. — Zaraz mnie zrozumiesz... Pytałeś mnie jak złe, osadzone w duszy, rozpuścić i potem nazewnątrz wydalić. Otóż mnie się zdaje, że wiem: przez łzy. I zdaje mi się, że ta praca wydalania z duszy trucizny odbywa się sama przez się, bez pomocy tego płynu, który chcę wymyślić, odkryć, tylko, że sama przez się odbywa się ona strasznie powoli. Widzisz, mnie się zdaje, że złe wychodzi z duszy przez łzy. Żeby to stwierdzić, potrzeba więcej nauki, niż ja posiadam, więcej pomocy, urządzeń no, i dziesiątków lat pracy. Ja zbierałem tylko materyały.
Wyjął z kieszeni kluczyk, otworzył nizką szafkę i Antek ujrzał kilkanaście półek, zapełnionych setkami maleńkich flaszeczek, poustawianych rzędem, zakorkowanych szczelnie, zalakowanych i opatrzonych numerami.
— Widzisz. Antku, to są wszystko łzy. Łzy najrozmaitszych ludzi, najrozmaitsze gatunki łez, od najczystszych łez dziecięcych do najciemniejszych łez zazdrości. Oto owoc mojej czterdziestoletniej pracy. Siedm