Strona:Janusz Korczak - Bezwstydnie krótkie.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


— A czy czasem nie ona właśnie ukradła?
— Ależ sąsiedzie, co też sąsiad? Gdybyście widzieli, jak szukała. Łzy miała w oczach. — Musiałem ją uspokajać. — Mówi: „tak mi przykro, że akurat ze mną“.
— Może udawała?
— Cóż znowu. Najwyżej 20 lat — dziecko prawie. Skądby taka przewrotność?
— Po nich wszystkiego się można spodziewać.
— Ja wiem. Ale nie ona. Tak się do mnie tuliła. „Wsią pachniesz“ — mówi. — I w głowę — i w oko („w oczko“ mówi) i w twarz i w szyję...
— Podejrzane, sąsiedzie. Przecież my już nie tacy młodzi.
— Mówiła, że młodych nie lubi, bo natrętni. Zresztą — 50 lat — to jeszcze nie tego — nie taki znów wiek!
— A ile było w portfelu?
— Bagatela: nawet nie całe pięćset.