Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dobroć chlebodawczyni sprawiła, że Anielka podczas reszty dnia była zupełnie inną Anielką
Stoi naprzykład przy kuchni nad patelnią, podaje pani Bielawskiej białe kawałki ciasta, aby je potem wrzucić do roztopionego tłuszczu i opowiada, że w domu tak samo piekło się placuszki.
Ach, te złoto-żółte, trzeszczące placuszki z Wielkiej Wsi, jakież one były smaczne! Takich rumianych placuszków chyba nikt na świecie nie widział. Jak w Wielkiej Wsi piecze się ciasto, to nikt już nie oszczędza ani masła, ani jajek. Gniecie się ciasto, a potem wałkuje, żeby było cieniutkie, jak bibułka i zaledwie taki placuszek rzuci się na patelnię, już jest złotorumiany i już trzeba go na talerz wyjmować.
Ach, babciu droga! Coby babcia powiedziała na te dzisiejsze placuszki, które można na sznurku zawiesić i które leżąc na patelni, ze wstydu zarumienić się nie mogą, chociaż je pani Bielawska ciągle popycha nożem.
— Z takich placuszków jest chociaż jakiś pożytek, — tłumaczy majstrowa Anielce przyjaźnie, Anielka zaś potakuje tylko skinieniem głowy.
Ach, ta głupia, podarowana suknia! Zawróciła niepotrzebnie głowę Anielce.
Wieczorem, gdy Anielka z panią Bielawską liczyły placuszki, poczem przykryły je czystą ściereczką i wstawiły pod łóżko majstrowej, trzy placuszki posypane cukrem zostały na talerzu, na kuchennym stole.
— Chciałabym je zanieść pani Kudelskiej, — przemknęło Anielce przez głowę. — Z pewnością