Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Stasiek spojrzał na nią i w milczeniu już zaprowadził ją wąską uliczką w stronę rozkwitłego szpitalnego cmentarza. Anielka miała słuszność. Wśród wielu grobów znaleźli pozłacaną tabliczkę, ukrytą prawie w gałęziach wijącego się bluszczu.
— Roman Lipka z Wielkiej Wsi, — przeczytał Stasiek wolno, lecz dobitnie.
— Roman Lipka, — odczytywały oczy Anielki, które nagle zamgliły się łzami.
Więc tutaj leżał jej ojciec, który w chwili, gdy go z domu zabierano, położył jeszcze rękę na jej kędzierzawej głowie. Nie powinien był umierać!
— Nie martw się, — pocieszał Stasiek, stojąc tuż przy niej i ujmując ją za rękę. — Widzisz, my też straciliśmy ojca. Zabity został przez pociąg. Teraz matka musi pracować na nas sześcioro i na babcię. Ogromnie się cieszę, że wkrótce będę jej mógł pomóc.
Poprzez zasłonę łez widziała Anielka poważną w tej chwili twarz Staśka, na której odzwierciadlał się ból, dotychczas głęboko tajony.
— To i ja poślę do domu pieniądze, które tu zarobię, — postanowiła i opowiedziała Staśkowi z wybuchem nowych łez, jak ciężko pracowała jej matka, gdy ojcu przytrafiło się to okropne nieszczęście.
Stasiek pochylił się i poprawił wybujałą gałązkę bluszczu na mogile.
— Będziesz mogła z naszego ogródka wziąć trochę kwiatów i tutaj zasadzić, — rzekł pocieszająco.
Słowa jego przyniosły Anielce istotną ulgę.