Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Przecież Anielka jednak wszystko potrafi, jak tylko przyłoży się do pracy.
Pan Bielawski podziwiał swą starą, pięknie teraz połyskującą koszulę, a nowy jego terminator uśmiechał się za plecami majstra. Anielka oczyściła troskliwie wygasły piecyk i niby najdroższego przyjaciela, ustawiła go w kącie kuchni.
Od czasu, gdy piecyk do prasowania nieboszczki Miszczakowej znalazł się w kuchni Bielawskich, kuchnia ta wydała się Anielce jakaś jaśniejsza i cieplejsza. Gdziekolwiek się ruszyła, gdziekolwiek stanęła, wszędzie spoglądała ku niej uśmiechnięta twarz matki Staśka, jakby na znak, że nie jest jeszcze tak źle i że wkrótce wszystko zmieni się na dobre.
Gdy pewnego dnia Andzia od bydła gnała swe kozy i krowy wąską ulicą, zadzwoniła po drodze do domu Bielawskich i zdziwionej Anielce podała czworokątną paczuszkę.
— To od Staśka, — wyszeptała ciszej, niż zwykle, — dał mi to dla ciebie przed wyjazdem. Musiał cię bardzo lubić.
Andzia od bydła wyszła, a wraz z nią ucichły dzwoneczki krów i kóz, jakby coś nagle w oddali zamarło.
Po schodach domu Bielawskich biegła na górę Anielka Lipkówna.
Wpadła do swojej izdebki, rozwinęła drżącemi palcami papier i wyjęła z niego bronzowe, drewniane błyszczące pudełko, na którem dużemi literami wymalowane było jej imię. Prawdopodobnie Stasiek sam to wymalował, a tyle trudu musiał