Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niektórzy, stojący na peronie znaleźli tę drogę prędzej, pochowali chusteczki i poczęli iść śpiesznie. Inni stali jeszcze bezradnie i płakali. Teraz ci wszyscy ludzie byli sobie znowu obcy i każdy z nich szedł własną wytkniętą drogą.
Anielka musiała podtrzymywać matkę. Z piersi pani Lipkowej dobywał się szloch, jakby się w niej coś nagle załamało, jakby dotychczasowa energja odmówiła posłuszeństwa. Mimo tej rozpaczy jednak uświadomiła sobie słowa szeptane do ucha, słowa, których może dotychczas nigdy nie słyszała, a które w tej godzinie zapadły jej aż na samo dno serca.
— Mamo, mamo najdroższa, — pocieszała Anielka drżącym głosem, — uczyniłaś dla Romka i dla nas wszystkich więcej, niż mogłaś. Nigdy nie będziemy mogli odwdzięczyć ci się za to wszystko. Teraz, mamo, musisz zacząć myśleć o sobie, musisz mi to przyrzec.
Z samej głębi serca płynęły te słowa, i Anielka nie wstydziła się ich zupełnie. Nagle te dwie istoty zrozumiały się, zrozumiały się matka i córka i uczuły się szczęśliwemi, i zamilkły, jakby lękały się zakłócić tę uroczystą ciszę.
Ale nagle stanął przed niemi Wojtek, jakby z pod ziemi wyrosły, z rozczochraną czupryną, drapiący się w ucho.
— Nareszcie zmiarkowałem co jest w tej czarodziejskiej skrzyni — oznajmił, jakby na całym świecie nic ważniejszego dziać się nie mogło. — Zobaczycie, że na Boże Narodzenie Wojtek też taką skrzynię zrobi. Może się chcecie założyć?