Strona:Janina Zawisza-Krasucka - Anielka w mieście.pdf/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i oczywiście na nowo począł zaglądać przez szklane okienka.
Wreszcie Anielka i jej matka chwyciły go za poły długiego surduta i odciągnęły siłą od tajemniczej szafy z widokami.
— Przecież musimy Romka na kolej odprowadzić, a wy Wojtku chcecie pójść z nami, — tłumaczyła pani Lipkowa. — Trzeba mieć rozum. Dla mnie możecie nawet cały wieczór oglądać te obrazki.
— Cały wieczór, to byłoby trochę za długo! — zaśmiał się Wojtek, potrząsając głową.
Przy jedzeniu, w małej restauracyjce „Pod Gęsią” Wojtek zupełnie nie uważał, co pani Lipkowa do niego mówiła. Czas jednak umykał, za godzinę miał odejść pociąg Romka.
— Czy masz już wszystko? — zapytała pani Lipkowa syna.
Romek skinął tylko głową, bo smutek jakiś dziwny go ogarnął. Wszyscy siedzieli jeszcze przez chwilę, ale nikt nic nie mówił i wszystkich ogarniał dziwny niepokój.
Nadeszła wreszcie chwila, o której Romek dotychczas nigdy nie myślał, a której matka najbardziej się lękała. Nadeszła chwila pożegnania, chwila wyjazdu, kto wie, może na całe życie.
Nie, nawet Anielka nie wyobrażała sobie w ten sposób wyjazdu do Ameryki! Zdawać się mogło, że ci wszyscy młodzi ludzie, stojący na peronie, związani są jakąś tajemniczą przysięgą i muszą bezwarunkowo opuścić ojczyznę, pozostawiając w sercach tych, którzy zostali głęboki ból. Nie wstydzili się już jedni drugich. Łzy płynęły niepowstrzyma-