Strona:Jana Lama Kroniki lwowskie.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasem posunięte nadzieje. Niektórym zdawało się, iż co najmniej, wypada teraz domagać się i spodziewać unii personalnej Galicyi z Austryą, a za parę lat, wypowiedzenia wojny Moskwie i odbudowania Polski za pomocą galicyjsko-polskiej armii, jak przed niedawnym czasem Piemont odbudował był zjednoczoną Italię. Znaczna większość zapatrywała się chłodniej i wytrawniej na rzeczy, a organem jej była Gazeta Narodowa, której wydawca, p. Jan Dobrzański, przyczynił się był wiele do wyboru hr. Gołuchowskiego. Mówię tu oczywiście tylko o wschodniej Galicji — gdzie jednocześnie począł się tworzyć obóz „nieprzebłaganych“ złożony z rozmaitego rodzaju polityków, często wcale niepowołanych do tego zawodu. Trudnoby było wyliczyć wszystkie pobudki, wszystkie żywioły i kierunki, które składały się na tę opozycję. Jedni obawiali się, by kraj przez zgodę z rządem nie doszedł aż do zaparcia się zupełnego narodowych swoich dążeń. Ci jedni mieli słuszność, ale tych było najmniej. Drudzy przypominali sobie, iż dawniej, tylko arystokracja umiała stać na dobrej stopie z rządem, wydało im się tedy, dzięki ciasnocie pojęć, iż zasada demokratyczna nakazuje opozycję quand même. Jeszcze inni, nie mogli znosić kierunku, który wyniósł na pierwszy plan hr. Gołuchowskiego, bo ten był dawniej reprezentantem rządu nieprzychylnie dla kraju usposobionego i nieraz stawał w sprzeczności z krajem w nader niemiłych kwestjach szczegółowych, chociaż w ogóle paraliżował osobistą swoją działalnością niejedno złe, grożące krajowi od systemu Bacha. Byli nakoniec i tacy, — a tu już wchodzą w grę wyłącznie lwowskie stosunki — którym wystarczało to, iż polityka umiarkowana do zwolenników swoich liczyła p. Dobrzeńskiego.
Mieli oni to i owo do zarzucenia temu publicyście-demagogowi, czasem coś bardzo słusznego, czasem zaś tylko to, iż umiał lepiej agitować i utrzymać się na powierzchni, niż oni. Bądź co bądź, utworzyła się tedy opozycja, zwłaszcza we Lwowie, a w miarę jak folgowały ograniczenia policyjne, opozycja ta stawała się ruchliwszą, hałaśliwszą.
Przyczyniły jej głosów i znaczenia wypadki, które dokonywały się w Austryi. Hr. Belcredi nie mógł trafić do końca z Węgrami i musiał ustąpić miejsca hr. Beustowi. Węgrzy byli gotowi do ugody, któraby ich stawiała względem Austryi w stosunku unii realnej, żądali jednakowoż, by ugoda ta przyszła do skutku w drodze konstytucyjnej. Tymczasem konstytucja, austrjacka była zasystowaną, i miano dopiero postawić coś na jej miejscu. W tym celu zwołał był hr. Belcredi do Wiednia nie konstytucyjną Radę państwa, lecz „nadzwyczajne“ jakieś jej zgromadzenie. Niemcy, obawiając się absolutystycznego i nieco panslawistycznego kierunku gabinetu, nie chcieli brać udziału w tem zgromadzeniu. Sprawa przybrała nader drażliwą postać. Korona potrzebowała jakiegokolwiek parlamentu, aby skończyć z Węgrami: w parlamencie nadzwyczajnym nie chcieli zasiadać Niemcy, przeciw zwyczajnemu oświadczali się Czesi, do których przyłączyła się partja klerykalna, obawiająca się liberalizmu Niemców. Większe materjalne znaczenie żywiołu niemieckiego przechyliło szalę na jego stronę: Beleredi upadł i zwołano zwykły Reichsrath. Oburzenie klerykałów i Czechow było ogromne. Odbyła się konferencja w Wiedniu, wzięło w niej udział kilku magnatów polskich i ci na własną rękę przyrzekli Czechom, iż za ich przykładem, Galicja także nie weźmie