Przejdź do zawartości

Strona:Jana Długosza Dziejów Polskich ksiąg dwanaście - Tom V.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wniejsze naczynia i klejnoty, które hojność wiernych poświęciła ku czci Boga Wszechmogącego i Świętych Pańskich, lubo były po temu inne, wielorakie i skuteczne środki, a złe nie doszło jeszcze było do tego stopnia, aby gwałcić świętokradzko ołtarze, odzierać kościoły i grobowce Świętych, i dary pobożne królów, biskupów, książąt i innych wiernych Chrystusowych obracać na zapłacenie żołdu, gdy ciż wierni wyznawcy obojej płci oskarżali publicznie biskupów, nie tak skargami i słowy, jako raczej płaczem i narzekaniem, o zbyt spieszne i nierozmyślne na takową grabież zezwolenie. Gdy więc naczynia i klejnoty kościelne zabrano przez urzędników do tego wyznaczonych, król i panowie koronni więcej ztąd doznawali sromu niż prawdziwej pociechy; wszyscy bowiem uważali, jak wielką przed Bogiem i ludźmi ściągali na siebie sromotę tém małém wydzierstwem, gdy wszystkie srebra kościelne za ledwie na sześć tysięcy czerwonych złotych oceniono. Sam tylko kościoł Krakowski i jego dyecezya o tej grabieży raczej słyszały niżeli ją uczuły, bądź to dla większej odległości miejsca, bądź, co podobniejsze do prawdy, dlatego, że nie tuszono bynajmniej, aby przypatrzywszy się cudzej krzywdzie, chciał posłuchać rozkazu, zwłaszcza że biskup tej dyecezyi, Tomasz Strzępiński, z kapitułą swoją i duchowieństwem do obrady nie należał, i na uchwałę tak sromotną, zarówno królowi jak i królestwu wstyd wieczny przynoszącą, wielce się oburzał.

Król Kazimierz wyprowadza wojsko przeciw Prusakom, a przeszedłszy Wisłę, złudzony obietnicami margrabi Brandeburskiego, wchodzi nadaremnie z Krzyżakami przez posłów w układy.

Po dokonaniu rzeczonej grabieży, król ruszył z wojskiem na wyprawę do Prus, i pod Toruniem przeszedł Wisłę jak w roku przeszłym po moście łyżwowym, trapiony ciągle wyrzutami sumienia z powodu uczynionej kościołom krzywdy; czuł bowiem, że nią pogniewał Boga, na którego jedynie łasce i pomocy, jak w każdej sprawie, tak szczególniej w wojnie, mógł opierać swoje nadzieje. Tymczasem Fryderyk margrabia Brandeburski, zabawiwszy przez czas niejaki u mistrza zakonu w Marienburgu, przybył do króla Kazimierza do Bydgoszczy, gdzie w obszernej rozmowie prawił o swojej dla króla i królestwa Polskiego przychylności, prosząc usilnie, aby król zaszczycił go swojém zaufaniem i wziął go za pośrednika do ułożenia pokoju. Co uzyskawszy, udał się do mistrza Krzyżackiego, króla zaś przez listy i posły zapraszał na wspólne rokowanie, upewniając, „że przełoży takie warunki, które dla niego wielce będą korzystnemi, i tak wielkiej wagi, że król ani tuszył kiedy, aby sobie na nie u Boga mógł zasłu-