Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Iskry gniewu trysnęły mi z oczu; ale że czekanami tu się dziś nauczono walczyć z iskrami, — wolałem ochłonąć... Utrącą mi znowu Krywań! — fatum jakieś nad nim wisi...
— Będziemy na Krywaniu, — pociesza mię Osiecki, ale przez Hruby, z Niewcyrki. Kiwnąłem smętnie głową... Utopiwszy nieporozumienie w rannej herbacie, ruszamy o 7-ej na ów Hruby. Pogoda — i owszem: smętnawo trochę, ale dobrze. Idziemy rączo przez zroszone trawy doliny Hlińskiej, później zaś przez głazy, do śniegowisk Małego Ogrodu, który tak do prawdziwego ogrodu jest podobny, jak dajmy na to, koper do wniebowzięcia... Mamy przez ten Ogród na grań się wydostać; droga niby prosta...
Ale folbluty taternickie, pp. Osiecki i Drewnowski, zaczynają myszkować. Zobaczyli dziurę jakąś do nieba i wykalkulowali, że to akurat najwłaściwsza droga na Przełęcz Szczyrbską. Jeden zajrzał w dziurę, drugi przyganił, to znów ten zajrzał, a tamten przychwalił — i znikli nam z oczu: poszli „krótszą drogą” przez żleb: na grani mamy się spotkać...
My, ludzie szczuplejszych aspiracji, wspinamy się wprost po zboczu, nieco opodal od wściekłego tego żlebu. Nie zachwycający jednak i nasz szlak: to trawki, to skałki, to kamyki lotne, wszystko chwiejne, wszystko niestałe. Jak zające nastawiamy słuchy, bo raz w raz kamienie lecą z góry: bombardujemy się nawzajem. Ja, jako że do góry w ariergardzie chodzić nawykłem, zbieram to wszystko najobficiej: oprócz paru drobiazgów, otrzymałem je-