Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dotkniesz. To też esami floresami prowadzi nas Spitzkopf: to ze żlebu na ścianę się pnie, to się znów opuszcza, to na prawo się ma, to ku lewicy zawraca... A leci to całe bogactwo z pod nóg, jakby mu spieszno było przerwać swój sen odwieczny... Wstrętny, wstrętny kawałek drogi! Szczęściem, skończył się na Klimkowej Przełęczy.
Zaraz w nas animusz wstąpił. Przetrąciliśmy sobie w miarę, do manierki zajrzeli, o czym nie mówcie nikomu, — i dalej w górę!
Droga teraz rzetelna, po skale litej; rozpręża człek kończyny, pająkowi podobny, to znów się kurczy, jak ślimak w pięcioro. Wykazuje tu, jak na dłoni, doktór swoje walory. Człek to już, który ku przełęczy życia sięgnął, — mimo, że tupetem swym temu przeczy. Prawda, że czupryna należy do miłych wspomnień pułkownika, — prawda, że srebrno-płowy kolor przystrzyżonej bródki świadczy o zaniku życiodajnego dla włosów pigmentu, prawda... Ale smukłość i giętkość ciała, elastyczna wojskowa postawa, ale siła męskiej dłoni, jasność spojrzenia i głosu barwa — to niechybne cechy młodości. Ba, ale mierz się tu z higienistą takim: doktór nie pali, nie gra, nie pije, nie je, nie kocha... — pardon, pardon: właśnie, że... je; ten wór pękaty na plecach o tym świadczy, ale i menu na ściśle naukowych zasadach higieny opiera... nie tak jak my, żarłoki, nie mający pojęcia o konsystencji i o odżywczych właściwościach swojej karmi. Towarzysko człowiek przemiły: mówić lubi i za siebie i za swoich asystentów, mimo, że w doborze wyrazów