Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dziad Wacława bywał kozakiem w takim zamku i nosił taką barwę! A on miał sięgać po rękę Helenki i w ostatniej chwili dopiero dowiedzieć się, że to było zuchwalstwem z jego strony! Ona sama tak mogła przyjąć jego zabiegi; któż może wiedzieć, co się ukrywa na dnie umysłu szesnastoletniej dziewczyny! Po latach, gdyby on sobie zdobył nawet stanowisko niezależne i szanowane, w niej obudzić się mogło poczucie różnicy towarzyskiej i społecznej, która ich dzieliła. Czy nie lepiej było zawczasu odepchnąć wszystkie nadzieje i złudzenia, uciec gdzieś daleko i zapomnieć?
Zapomnieć! A gdyby ją znowu spotkał przypadkiem, gdby przystąpiła do niego jak wczoraj z tem słodkiem, na pół łzawem spojrzeniem, z dłonią wyciągniętą do serdecznego powitania? Czy podobna zapomnieć choćby to jedno spotkanie?
Tak to naprzemian rozumował nasz bohater i dochodził zawsze do punktu, na którym rozumowanie nic już nie pomagało. Ktokolwiek kiedy staczał podobną walkę z sobą, ten wie, że kończy się ona zawsze rozpaczliwą jaką decyzyą, dzięki której zarówno rozum jak i uczucie nasze ponoszą stanowczą klęskę. Wacław postanowił więc nie słuchać proboszcza, ale zerwać układ z p. Zameckim i wynosić się jak najprędzej i jak najdalej w świat, za oczy. Ksiądz Chyżycki, odprawiwszy mszę bardzo rano, kazał go prosić na kawę.
— Nie spałeś w nocy, jak widzę, bo masz oczy zaczerwienione — rzekł proboszcz.
— Gorąco...
— A, to prawda! Zaledwie ósma godzina, a termometr wskazuje dwadzieścia sześć stopni. Nie pamiętam tak skwarnego lata. Nie dziwię się wcale, że Zamecki tak często dostaje teraz napadów swojej astmy. Sam ledwie oddycham, tak mi duszno. Uf!
Proboszcz był dobrej tuszy i czerwony w twarzy. To oszczędziło mu przykrości, jakąby mu było sprawiło usłyszenie słów, które Wacław miał już na ustach. Chciał za-