Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Zamecki sprowadza ją tutaj, aby ją wyswatać za młodzieńca z plebanii. Warto im popsuć szyki, a może tem prędzej pozbędziemy się miłych gości. Młodzieńca ja biorę na siebie, a ty spróbuj szczęścia ze swojej strony, może ci się uda...
— No, zobaczymy — rzekł p. Alfred poprawiając się w siodle.
— Ale to wszystko fraszki! — westchnęła p. Helena. — Zamecki wie o tem, co było przed laty; wiedział o tem, nim się ożenił ze mną. Gdybym się mogła pogodzić z myślą odegrania upokarzającej roli, którą mi przeznaczyli, cała ta sprawa byłaby mniej ważną. Kto wie, może się jeszcze uda odwrócić wszystko, odjąć im odwagę wystąpienia z tajemnicą, której doszli podstępnym sposobem. Mam czas pomyśleć o tem... mam kilka dni przed sobą, nim Zamecki powróci. Najnaglejszą jest rzeczą załatwić ten nieszczęsny interes pieniężny. Więc Berger ciągle grozi?
— Tak.
— Dałeś mu przecież tych dwa tysiące... znalazłeś je w książce?
— Znalazłem.
— I dałeś?
— To jest... tak, dałem.
Pani Helena zmierzyła swojego towarzysza wzrokiem podobnym do tego, przed którym ugiął się był przed chwilą i rzekła rozkazującym głosem:
— Nie próbuj mię okłamać. Widzę ci z oczu, że nie dałeś mu ani grosza. Wiem, w jakiem byłeś towarzystwie. Grałeś znowu, straciłeś wszystko?
— Tak.
— Człowiecze, zlituj się? Uważaj, że możesz mię zgubić, a przynajmniej uważaj, że gubisz sam siebie! Czy ty wiesz, że jakkolwiek Zamecki wcale nie jest skąpym, tak często w ostatnich czasach sięgałam do jego kasy, że tym razem zmuszoną byłam użyć podstępu, ażeby dostać od niego pieniądze potrzebne do uspokojenia tego lichwiarza, przynajmniej na czas jakiś?