Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brania energicznego wyrazu. — Przyszedłem rozmówić się z tobą stanowczo.
— Stanowczo? — zapytała, przeciągając ten wyraz, jak gdyby chciała udać lekkie zdziwienie. — O czem-że my jeszcze możemy mówić „stanowczo?“ Sądziłam, że rozumiemy się zbyt dobrze, byśmy potrzebowali wyjaśniać sobie cokolwiek. Najmniej zaś potrzebujemy, i możemy mówić „stanowczo“ jedno z drugiem.
— Więc jednem słowem, powiedz mi, czy idziesz za Zameckiego, czy nie?
— Nie wiem. Nie oświadczył mi się jeszcze. Sądzę atoli, że zrobi to temi dniami.
— A wówczas.... zostaniesz jego żoną?
— Dlaczego mię pytasz, skoro nie wątpisz o tem? Czy jako długoletni przyjaciel domu, w życzliwości twojej odkryłeś, że związek ten z tej lub owej przyczyny uczyni mię nieszczęśliwą, i chcesz mię ostrzedz przed niebezpieczeństwem, które mi grozi? Czy Zamecki może w sekrecie narobił długów i zrujnował się? Czy ma jakie gusta kosztowne, w skutek których w przyszłości grozi mu strata majątku? Czy nakoniec jak Sinobrody, morduje jednę żonę po drugiej, a ja mam być także taką, z góry upatrzoną ofiarą?
— Heleno, jesteś bez serca, bez litości. Szydzisz ze mnie z taką zimną krwią, że nie mam nadziei, byś zrozumiała, co się dzieje we mnie. Sama niezdolna przywiązać się do nikogo, chociażby tylko węzłem najlżejszej sympatyi, nie pojmujesz, że człowiek, którym pogardzasz, którego depcesz jak robaka, może kochać, i to kochać namiętnie do szaleństwa. Kiedyś mi powiedziała, że nie będziesz nigdy moją żoną, ugiąłem się przed tym wyrokiem, bo nie miałem prawa żądać ręki kobiety, której bym nie mógł dać dachu i ogniska domowego; nie miałem prawa żądać, abyś wiązała twój los z moją egzystencyą gorzej niż zachwianą. Uśmiechaj się, o... śmiej się głośno, ale słuchaj. Nie myślę tracić słów i frazesów, z którychbyś szydziła, powiem ci