Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poczem przyjął zacny kapłan zaproszenie na kawuńcię z doskonałą śmietanką, bo pani Podwalska, mieszkając na przedmieściu, trzymała własne krowy.
Zapyta kto może, dlaczego ks. Zygmunt nie pozwolił p. Podwalskiej pójść za popędem serca w tej sprawie, która ją tak szczerze i głęboko trapiła? Może nie miał nadziei, by się udało ugiąć Helenę, a może był tego zdania, że gdyby pobożne owieczki nie miały ciągłych zgryzot i wyrzutów sumienia, to nie dość często uciekałyby się do duszpasterza i w skutek tego osłabłyby w wierze.
Podczas gdy tak dramatyczna scena odgrywała się w ogrodzie, widownią jeszcze dramatyczniejszej było wnętrze dworku p. Podwalskiej, do którego wpadł był p. Alfred w chwili, gdy ona wraz z ks. Zygmuntem udawała się do ogrodu. Ks. Zygmunt degustował już kawę, zbierając kożuszek grzanką, gdy jeszcze odgłos nader ożywionej rozmowy dolatywał do jadalnego pokoju z budoaru panny Heleny.
Zróbmy użytek z prawa, którego nikt dotychczas nie zaprzeczył autorom, i podsłuchajmy treści tej rozmowy, chociażby nam się to miało udać jedynie fragmentami. P. Alfred wszedł był do salonu, a ztamtąd do budoaru panny Heleny tak szybko, i z wyrazem twarzy tak „nieswoim“, że jeden rzut oka wystarczył jej do poznania, iż sprowadza go niezwykła jakaś okoliczność. Spojrzenie to, którem go przywitała, było badawcze, ale spokojne i tak chłodne przytem, że bohater nasz zatrzymał się na środku pokoju, jak gdyby nie wiedział, co ma mówić lub zrobić.
— Nie spałeś znowu — rzekła z flegmą. — Grałeś, nieprawdaż, i jak zwykle, nie miałeś szczęścia? Nie usiłuj wypierać się przedemną — dodała, widząc ruch, który zrobił w tej chwili. — Wiesz, że byłoby to daremnem.
— Nie przyszedłem żalić się przed tobą, ani szukać pociechy — odparł ponuro. — Wypierać się nie mam ani przyczyn, ani ochoty. Porzućmy te żarty — dodał siadając na karle, naprzeciw niej, i wpatrując się w nią oczyma, w których bezsenność i niepokój walczyły z usiłowaniem przy-