Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/047

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krótko, że nie zniosę nigdy, byś została żoną drugiego, i że przeszkodzę temu.
P. Alfred zerwał się był, mówiąc te słowa, drżał i był bardzo blady, a pot zimny wystąpił mu na czoło. Helena wpatrzyła się w niego spokojnie, jak przedtem, gdy wszedł do pokoju, ale wzrok jej nie zmięszał go tym razem. W twarzy jego było więcej determinacyi, niżby się kto spodziewał widzieć w tych pięknych, miękkich rysach.
— Przeszkodzisz temu? — zapytała go. — Jakimże sposobem?
— Zabiję Zameckiego!
— Siadaj, mój Alfredzie, siadaj, i nie zmuszaj mię, mówić ci takie rzeczy, któreby miały pozór urągania albo prowokacyi, podczas gdy nie mam zamiaru ani urągać, ani prowokować. Siadaj i słuchaj mię spokojnie.
— Powtarzam ci, że go zabiję — zawołał p. Alfred w dzikiem, wściekłem uniesieniu.
— Nie, nie, nie zabijesz go, mój kochany, siadaj-że, proszę ciebie.
— Wierz mi, albo nie wierz, wszystko mi jedno, wykonam moją groźbę prędzej, niż się kto spodziewa!
— Nie wykonasz jej wcale, i nie pojmuję, w jakim celu ją wygłaszasz. Jeżeli sądzisz, że zmusisz mię tym sposobem do dania kosza Zameckiemu, to jesteś w błędzie. Wszak odmawiając mu mojej ręki, nie mogłabym zostać jego żoną; przyjmując zaś jego propozycyę, i narażając go na to, czem mu grozisz, zostawiam sobie jeszcze zawsze tę szansę, że on zabije ciebie, a nie ty jego. Na tę szansę, mój drogi, ty się nie narazisz, jesteś za piękny, abyś chciał pozbawiać swiat jednej z jego najkraśniejszych żyjących ozdób, narażając się na kulę szlachcica, który bił się w dwudziestu bitwach i posiada krzyż za odwagę, chociaż go nie nosi i nie chwali się nim nigdy. Siadaj-że, proszę ciebie.
— Ha, tego już za wiele... krzyknął p. Zgorzelski, i wydobył z kieszeni niewielkie jakieś narzędzie, zaopatrzone trzonkiem ze słoniowej kości. — Kobieto, będzie to zasługą przed Bogiem i ludźmi, zgładzić ze świata taki po-