52 nas widzi razem. Nie wiem, czy para ta mogła się wydać dobraną mniej uprzedzonemu widzowi, co do Herminy atoli, uwielbienie naszych przyjaciól było raczej może niedostatecznem, niż przesadzonem: była ona bardzo piękną, tak piękną, że nawet w chwilach, w których najbardziej zachwycałem się Elsią, zaklęty na sumienie byłbym zmuszony wyznać, że Hermina była piękniejszą od niej — a to jest z pewnością najwymowniejsze świadectwo, jakie mogę oddać jej urodzie. Bądź co bądź, nie mogłem wątpić, że nietylko w domu państwa Wielogrodzkich, ale w całym Żarnowie uważano mię za narzeczonego Herminy, a co gorsza, trudno mi było odmówić słusznych podstaw temu przypuszczeniu powszechnemu. Po raz pierwszy w tej chwili, sny moje o Elsi wydały mi się mniej złotemi i różowemi, przybrały one charakter jakiegoś cierpienia, któremu ulegałem mimo mej woli; gdybym był nie potrzebował nic więcej, jak tylko wyciągnąć rękę, aby dostąpić największego szczęścia, o jakiem marzyłem, byłbym niezawodnie sięgnął po nie, ale byłoby ono zatrute wyrzutem sumienia. Mamże wyznać, co było głównym powodem tego uczucia? Nie to, że dobroczyńcy moi ułożyli byli i w sercach swoich wypieścili skrycie projekt, według którego ja i Hermina mieliśmy się pobrać, nie to, iż wszyscy wokoło wiedzieli o tym projekcie, i że ja, niwecząc go, zawodzilem tyle pokładanych we mnie nadziei — ale to, że uderzyła mię nagle myśl, którą zrodziły ostatnie słowa llerminy, i wyraz głosu, z jakim były powiedziane. Myśl ta nigdy przedtem nie przyszła mi do głowy, a gdyby była przyszła, byłbym ją ztamtąd wypędził, jako wynik śmiesznej zarozumiałości. Teraz atoli nie było czasu na takie rozumowanie, i bez wszelkiej tedy przeszkody owładnęło mię mniemanie, że Hermina wolałaby, abym nie kochał nikogo, prócz niej, i aby zajmowała w sercu mojem coś więcej, oprócz jednego kącika. Oto, co mię przygnębiało. Przypadek zrządził, że w tej właśnie chwili kilku młodych ludzi szło ulicą, wracając z przechadzki, a jeden z nich wcale przyjemnym głosem śpiewał dumkę Wincentego Pola o Wacławie Rze-
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/62
Wygląd