Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

muszę, że dotychczas nie rozumiem jej dobrze. Ośmieliłem się zrobić małe przedstawienie.
— Obiecywałem sobie wiele przyjemności z tego wieczoru: przyrzekłaś pani tańczyć ze mną.
— Tak, ale ja nie pójdę, i ciocia nie pójdzie także, bo ja cierpię na migrenę. Cóż, czy pójdsiesz pan?
— Nie, nie pójdę.
— A teraz drugi warunek zgody: Niech się pan więcej nie pojedynkuje. Znienawidzę pana za te pojedynki. Gdybyś pan wiedział, jakem struchlała, gdy wczoraj rano pani Marszewska wpadła do nas z tą nowiną! Czy dajesz mi pan słowo, że na przyszłość unikać będziesz podobnych awantur?
— Daję. Lecz...
— Lecz co?
— Nie jestem prawnikiem, ale zdaje mi się, że każdy kontrakt polega na zobowiązaniu obopólnem. Tymczasem, ja obiecałem aż trzy różne rzeczy, a...
Podawała mi właśnie rękę do pożegnania i patrzyła mi w oczy. Była zawsze bardzo piękną, ale w tej chwili była piękniejszą niż zawsze.
— A gdzie bezinteresowność, a gdzie to „serce z żaremi piorunami“, o którem pan mówiłeś przed chwilą? Jak widzę, masz pan przeciwnie takie zimne, kupieckie, angielskie serce, na którego widok można umrzeć. Nie spodziewałam się tego!
— Pani! — rzekłem, chyląc głowę pod tym wyrzutem.
— No, tak, to kocham pana! — rzekła cicho, dotknęła ustami mojego pochylonego czoła i wybiegła z pokoju — a ja odurzony, znalazłem się po chwili na ulicy. To „kocham pana“ powiedziane było takim dziecinnym tonem, tak mi przypomniało te czasy, kiedy jeszcze prowadziliśmy wojnę z agrestami i malinami, a Elsia była naszym doboszem, i miała wąsy namalowane węglem! To „kocham“ i pocałunek, który mu towarzyszył, były rzeczami tak mało obowiązującemi, powiedziane i dane były w tonie małego dziewczęcia, w tonie zabawki między rówieśnikami, a jednak...