Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O, gdyby była zbyteczną! Wiem ja niestety, że niełatwo mierzyć się z p. Dominikiem!
— Fe, panie Edmundzie; jak nię pan nie przestaniesz prześladować panem Borodeckim, to się rozgniewam na seryo. Uwzięliście się wszyscy na mnie, jak widzę: z jednej strony ciocia śpiewa mi od rana do wieczora hymny pochwalne na niego, z drugiej strony pan mię posądzasz Wprost, żem się w nim zakochala. Za kogo wy mnie macie moi państwo? Dalej posądzicie mię, żem się zajęła rysunkiem w żurnalu, albo figurką na wystawie perukarskiej! Jeżeli się panu wydaje, że pan Borodecki jest skończonym ideałem mężczyzny, to niech pan wstąpi do krawca, a za pół godziny zrobią tam z pana taki sam ideał!
Elsia krzywdziła p. Dominika, czułem to dobrze: ale mówiła z tak nieudanem i szczerem rozdrażnieniem, że każde jej słowo jak krople balsamu padało na moją duszę, i budziło w niej wiarę i otuchę. Uczyniłem zadość mojemu sumieniu i ośmieliłem się stanąć w obronie mojego rywala, wyliczając te jego zalety, które nie były dziełem krawca, i których, jak powiedziałem, miał bardzo wiele. Ale im bardziej go chwaliłem, z tem większem lekceważeniem wyrażała się o nim Elsia i tem bardziej irytowała ją moja obrona, tak, że doznałem stanowczej porażki w tej walce, porażki, która wgruncie była tryumfem. Musiałem przyrzec, że nie będę więcej wspominał o p. Dominiku, w ten sposób w jaki właśnie o nim wspomniałem — a to pod karą najsroższego gniewu Elsi.
— Tak, teraz zgoda między nami — rzekła. Ale są jeszcze dwa warunki, których pan musisz dopełnić.
— Jestem gotów na wszystko.
— Otóż najpierw: niech pan nie idzie do p. Mamułowiczowej w środę.
— Dlaczego? — zapytałem zdziwiony, iz miną mocno zdekomponowaną.
— Bo ja nie chcę!
Była to racya wystarczająca, ale niezrozumiała. Wyznać